"Wiecznie płynąca Fontanna Młodości i Piękna została w końcu odnaleziona w energii promieniowania radu. Gdy naukowcy odkryli rad nie śniło im się, że odnaleźli rewolucyjny Sekret Piękna. Teraz to wiedzą. Promienie radu pobudzają i ożywiają wszystkie tkanki żywe. Ta energia została przekształcona w pomocnika piękna. Każdy produkt z serii 'Radior' zawiera określoną ilość prawdziwego radu."
"Ochraniacze podbródka 'Radior' zawierają substancje radioaktywne i bromek radu. Gdy umieścisz je na twarzy, gdzie skóra staje się pomarszczona i zmęczona, siły radioaktywne natychmiast zaczną działać na nerwy i tkanki. Stały przepływ energii trafia w głąb skóry i sprawia, że głębokie zmarszczki znikają, nerwy stają się silne i napięte, a zmęczone mięśnie stają się wzmocnione i gotowe do pracy"
To nie żart. Powyżej zamieściłam (nieudolne) tłumaczenia reklam produktów angielskiej firmy 'Radior'. Brzmią przerażająco. Jedyne, co może nas uspokoić to fakt, że mają prawie sto lat.
W roku 1917 wspomniana firma rozpoczęła wzmożoną kampanię reklamową serii kosmetyków, zawierającej: krem na noc, róż, puder w kompakcie, krem półtłusty, talk, tonik do włosów, mydło i pudry, oraz akcesoriów do zakładania na twarz (ochraniacze, taśmy). Każdy z tych produktów miał w sobie niewielkie ilości radu.
Z kolei w latach trzydziestych XX-wieku francuska firma 'Tho-Radia' wypuściła na rynek serię kosmetyków (mleczko do twarzy, krem, puder, róż, pomadka, mydło i pasta do zębów) zawierających w swoim składzie chlorek toru i bromek radu. Radioaktywne kosmetyki tej firmy utrzymywały się na rynku francuskim do lat 60-tych!
Na szczęście, ze względu na wysoką cenę substancji radioaktywnych, w kosmetykach znajdowały się ich śladowe ilości. Nie znalazłam informacji o skali negatywnych skutków stosowania powyższych kosmetyków. Być może sto lat temu nikt nie wiązał pewnych zdrowotnych problemów z radioaktywnością.
Dodam, że rad (właściwie związki radu) stosowany był nie tylko w kosmetykach.
Na początku był używany jako substancja czynna w lekach na wiele dolegliwości. Na wypadanie włosów (haha - ciekawe że w efekcie choroby popromiennej wypadają włosy), impotencję, nadciśnienie tętnicze, miażdżycę, reumatyzm, dnę moczanową, rwę kulszową, zapalenie nerek i niedokrwistość.
Moda na radioaktywność zaowocowała produkcją wielu artykułów codziennego użytku z domieszką radu, w tym: ubranek dla niemowląt (żeby było im cieplej), dystrybutorów wody i saturatorów, czekolady, bielizny wyszczuplającej, prezerwatyw, papierosów, past do butów, nawozów i farb.
Jak można było dopuścić do sytuacji, w której MEGA-szkodliwe substancje są ogólnodostępne? W dodatku ludzie płacą grubą kasę, żeby móc tych substancji używać. Co z naczelną zasadą "po pierwsze nie szkodzić"?
Zapewne chodziło o pieniądze (jak zwykle). Ale chcę wierzyć, że winna była nieświadomość, czyli nie kompletne zbadanie właściwości i wpływu substancji na środowisko, w tym człowieka. Do tego dochodzi zachłyśnięcie się mas czymś nowym, o szerokim zastosowaniu, co może stanowić symbol wiedzy, nowoczesności i luksusu.
W tym miejscu chcę wyrazić nadzieję, że dziś, sto lat później, jesteśmy mądrzejsi. Nie podążamy ślepo za modą. Przed wprowadzaniem nowych substancji (przede wszystkim składników leków i kosmetyków) na rynek, dokładnie i długofalowo badamy ich wpływ na organizmy żywe i środowisko. Dlatego konsumenci mogą śmiało kupować wszystkie nowinki, bez obaw, że coś im zaszkodzi...
Marzenia...